Geoblog.pl    Izka    Podróże    Azja Płd-Wsch 2011    Singapur - dzień ostatni
Zwiń mapę
2011
05
lis

Singapur - dzień ostatni

 
Singapur
Singapur, Singapur
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15653 km
 
Tak luzacko jeszcze nie było od czterech tygodni! Wstajemy, a w zasadzie budzimy się około 9. Niespiesznie pałaszujemy śniadanko, idę sobie na chwilę popływać w basenie koło domu, zamawiamy dwie taksówki i jedziemy do Marina Bay Sand Sky Park. Wjeżdżamy na 57 piętro za 20 S$. No i mamy prawie cały Singapur u swoich stóp. Widoczność dziś wspaniała – na wiele kilometrów. Oglądamy zarówno dziesiątki statków oczekujących na wejście do portu na przepotężnej redzie, jak i rozciągający się po widnokrąg Singapur – to nawet nie domki zabawki, ale miniaturki zabaweczek. Dziś możemy śledzić z góry naszą wczorajszą trasę wędrówki. Nie wiem czemu możemy tylko poruszać się po „dziobowej” części platformy widokowej, bez prawa wstępu na część basenową. A szkoda, bo jeszcze nie kąpałem się na szczycie takiego wieżowca! A basen ma tu imponujące rozmiary… Trudno, jakoś to chyba przeżyję. Zjazd na dół, tu kafejka sweet spot, w której próbujemy zieloną herbatkę jaśminową i jeden z rodzajów tarty: jakaś z jajkiem, cokolwiek by to nie znaczyło. Najważniejsze, że dobra. Tuż obok jest ArtScienceMuseum – wczoraj sprawdzaliśmy możliwości zwiedzenia wystaw i dziś realizujmy. Zaczynamy od „części technicznej” (ale nie od zaplecza!). Tworzymy własne kompozycje komputerowe, które staramy się następnie wysłać rodzinie i znajomym. Mamy nadzieję, że nasze prace dotrą do adresatów i się im spodobają. Piętro niżej zaliczamy wystawę prac Salvadore Dali. Zawsze urzekały nas jego pomysły i ich realizacja. Na zakończenie mamy możliwość stworzenia lub skopiowania jednej z jego prac na folii (około 13 x 13cm), pokolorowania, wycięcia i oddania obsłudze do „dalszej obróbki”, czyli wsadzenia na kilka chwil do kuchenki mikrofalowej, z której wychodzi najprawdziwszy wisiorek – mniej więcej trzykrotnie zmniejszona powierzchnia, za to pogrubiony. Wszyscy – dorośli i dzieci mają przednią zabawę. I ostatnia wystawa – artefakty z Titanica. Już na wejściu do muzeum dostaliśmy boardingcards, na których wypisane były autentyczne dane pasażerów. Za rok będzie okrągła, setna rocznica zatonięcia tego statku. Chodzimy po odtworzonych pomieszczeniach: kabina I klasy, III klasy, słynne schody główne, boczne galerie, maszynownia. A wszędzie gabloty z wystawionymi drobiazgami wydobytymi z wraku. Właściciele wielu z tych przedmiotów zostali zidentyfikowani. Czasem czujemy się nieswojo patrząc np. na uniform stewarda, na którym wyhaftowane jest jego nazwisko, pozwalające ze 100 procentową pewnością określić wszelkie dane właściciela (który nota bene nie przeżył katastrofy). Portfele, różne drobiazgi, elementy zastawy, urządzeń pokładowych, narzędzia, bulaje, buteleczki…

Czas zleciał nam szybko, zgłodnieliśmy więc czym prędzej udajemy się do „susharni”. Tym razem jest to bar sushi mocno unowocześniony, po taśmie na talerzykach suną zamiast maków i nigiri ich fotografie, nie widać całego pięknego procesu twórczego, zamówienie składa się na ipadzie, a potrawy przyjeżdżają do nas pociągiem, zatrzymują się przy naszym stanowisku, dźwiękiem dając znać o dotarciu żarełka do naszego stolika. Sterta kolorowych talerzyków na naszym stole rośnie, czujemy się nasyceni więc wysyłamy by ipad informację do kasy z prośbą o rachunek. To chyba sposób obsługi, który bardziej odpowiadać może naszym dzieciom, a jeszcze bardziej wnukom, my jeszcze spragnieni jesteśmy tradycyjnej susharni i jej klimatu. Ale wiemy już ku czemu zmierza świat.

Snując się po Orchardzie zmieniamy lokal, próbujemy kawy singapurskiej i kaya tostów – pyszne, cienkie, chrupiące grzanki z dżemem kokosowym, mogą też być w innej wersji, z masłem orzechowym. I tu Zbyszek wywinął numer w łazience, z której korzystał po tym deserze. Wchodząc „labiryntem” do kompleksu pomieszczeń ubikacji przy kolejnym skręcie napotkał przed sobą jakiegoś wychodzącego gościa. By się nie zderzyć wykonał unik w jedną stronę – gość unik również w tę samą stronę. I tak jeszcze ze dwa razy, aż ktoś stojący za Zbyszkiem klepnął go w ramię z informacją „Hey, mister – it’s mirror”. Czy można nie rozpoznać siebie po tych dwudziestu kilku dniach? ;-) Znów spacer pięknie oświetloną ulicą handlową, wszędzie ozdoby świąteczne, złote drzewa, muzyka. Trafiamy też na stoisko z miniaturami słoni, które do 11 listopada zdobić będą Singapur. Każdy jest inny, robimy trochę zdjęć, ale pewnie dokładniej obejrzymy je na stronie http://www.elephantparade.com/elephants. Wracamy do domu i bierzemy się za pakowanie i ważenie walizek. O dziwo żadna nie przekroczyła dozwolonych 20 kilogramów. Ostatnie pogaduchy i zmykamy spać.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
miau
miau - 2011-11-06 20:24
Welcome home
 
zula
zula - 2011-11-09 19:47
Smutno ,że podróż dobiega końca ...co będę czytała !!!???
 
Iza
Iza - 2011-11-10 11:02
Coś się wyszpera na geoblogu ;-))) Teraz i ja nareszcie tam pobuszuję.
 
 
Izka
Izka
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 33 wpisy33 71 komentarzy71 307 zdjęć307 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
08.10.2011 - 07.11.2011