Geoblog.pl    Izka    Podróże    Azja Płd-Wsch 2011    Malezja - Kuala Lumpur
Zwiń mapę
2011
01
lis

Malezja - Kuala Lumpur

 
Malezja
Malezja, Kuala Lumpur
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15336 km
 
Dziś będziemy się byczyć! Spokojnie, bez pośpiechu udajemy się prawie jako ostatni na śniadanie, po czym wybieramy się na poszukiwanie dworca autobusowego w okolicach stacji Pasar Seni. Znalezienie nie nastręczyło nam żadnych trudności, gorzej natomiast z odnalezieniem stosownego autobusu i kupnem biletu. Jakimś cudem autobus namierzyliśmy (inny numer niż nam podał gość z „counter”!). Kupujemy jeden plastikowy bilet na dwie osoby za 10RM, kasujemy przy wejściu. 30 minut podróży i zatrzymujemy się w Putrajaya. Odległość od dworca autobusowego do centrum nie na nasze nogi. Decyzja szybka: bierzemy taksówkę na dwie godziny i każemy się wozić po mieście od jednej do drugiej „ciekawostki” (koszt – 75RM). Putrjaya jest bardzo młodym miastem, którego budowa rozpoczęła się 20 lat temu na terenach wykupionych przez rząd od stanu. Znalazły tu miejsce urzędy, gmachy użyteczności publicznej itp. Taksówkarz, całkowity ignorant językowy (i to był nasz największy ból!), pokazał nam w ciągu tych 120 minut chyba całe miasto, szkoda tylko, że w milczeniu lub rzucając malajskie słowa, które nic nam nie mówiły. Jedynie pracowała nasza wyobraźnia i szare komórki, intensywnie poszukując w zakamarkach pamięci przeczytanych kiedyś informacji o tym nowoczesnym mieście. Rzeczywiście, przestronne, szerokie ulice, porozrzucane olbrzymie gmachy, ruch niewielki w porównaniu z KL. W centrum jeziorko w kształcie okręgu – można wynająć łódkę, by popodziwiać uroki miasta z poziomu wody. Wracamy do KL, wybierając jako środek transportu kolej. Dowozi nas do KL Sentral, przesiadka do Pasar Seni, gdzie chcemy zwrócić niewykorzystane pieniądze z biletu autobusowego. Przekazują nas sobie od jednego „urzędnika” do drugiego, a gdy spostrzegamy, że już „zamknęliśmy kółeczko” – darujemy im tych „ileś-tam” ringitów i postanawiamy sprawdzić jak dojechać do Singapuru. Mamy podaną nazwę dworca autobusowego, skąd rzekomo mamy jutro odjeżdżać. Na miejscu okazuje się jednak, że informacja jest mocno nieaktualna. Przywodzi mi to na myśl sprzedaż rowerów na Placu Czerwonym – starsi pewnie wiedzą o co chodzi… Zostajemy skierowani do Bandar Tasik Selatan (cokolwiek by to nie znaczyło…). Znajdujemy. Dworzec robi wrażenie: wielki, czysty, kilka poziomów. W kasie, po przedstawieniu celu podróży i dnia wyjazdu kasjerka wyświetla nam na dotykowym monitorze wszelkie dostępne kursy i nazwy przewoźników. Nie ma sensu kupować wcześniej biletu, można to uczynić w dzień wyjazdu. Kursy są właściwie co 15 minut. Cena od 39 do 70RM/osobę. Wracamy do centrum. Już w pociągu słyszymy jak rozpoczyna się tropikalna ulewa. Zadaszonymi przejściami nadziemnymi docieramy do jakiegoś banku, gdzie mamy zamiar przetrwać potop (jak dla nas…). Wiedząc, ze może to potrwać do 2 godzin, wynajdujemy starbucksa i zamawiamy kawy o rozmiarach XXL. Sącząc jak najwolniej wyczekujemy zakończenia deszczu, który robiąc sobie z nas żarty przeszedł w upierdliwą mżawkę. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko zaprzyjaźnić się z nią i lekko mocząc przepocone już koszule udać się znów na Jalan Alor. Powtórka z płaszczki, tym razem grillowanej w piekielnie ostrym sosie (chyba przesadziłem z tym zamówieniem „spice”…), do tego jako przystawka również grillowane małże, trochę ryżu, sok ze star fruit i sok z jakiegoś rodzaju śliwek (słownik tego owocu nie przewidział). A wszystko za skromne 53RM. I pora na powrót i pakowanie się.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Izka
Izka
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 33 wpisy33 71 komentarzy71 307 zdjęć307 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
08.10.2011 - 07.11.2011