Kolejny dzień w Singapurze. Udało mi się zwalczyć odruch wychodzenia na ulicę przed jadące samochody, co w Wietnamie i w Kambodży traktowałam już jako naturalne zachowanie. W tamtych krajach wszyscy zmotoryzowani uczestnicy ruchu poruszają się z niewielką prędkością i dzięki temu mogą mijać się płynnie. W Singapurze już taksówkarz, z którym jechałam z lotniska, mknąc z prędkością 120 km/h sprowadził mnie na ziemię.
Po moim pierwszym spotkaniu z Singapurem w marcu tego roku (nawet nie pomyślałam wtedy, że tak szybko znajdę się tutaj ponownie) pozostały mi wspomnienia o mieście świetnie zorganizowanym, po którym łatwo się poruszać, czystym i bezpiecznym. Teraz widzę nadal te zalety, ale znalezienie się w bogatym Singapurze bezpośrednio po tylu dniach spędzonych w Wietnamie i Kambodży budzi refleksje. Zadaję sobie pytania jak jednym ludziom może do życia wystarczać tak niewiele, a inni potrzebują ciągle nowych rzeczy, gadżetów, bez których spokojnie można się obejść, a które kuszą i przyciągają wzrok w licznych domach towarowych przy handlowej ulicy Orchard.
W którym kraju ludzie wyglądają na szczęśliwszych, częściej się uśmiechają, są nas ciekawi? Zdecydowanie w Wietnamie i Kambodży. Zaczęłam właśnie czytać książkę Tiziano Terzani (może szkoda, że nie przed wyjazdem) "Powiedział mi wróżbita". Opisuje m.in. zmiany jakie zachodzą w krajach Azji, gdy ludzie Zachodu przekonują ich mieszkańców, że przetrwają tylko wtedy, gdy będą nowocześni, a jedyną postacią nowoczesności jest nasza, zachodnia. Pora już więc chyba planować kolejną podróż, żeby zdążyć zobaczyć te kraje dopóki jeszcze nie straciły swojej tożsamości.
A jutro wybierając się na Orchard obiecuję sobie zachować czujność, odwracać wzrok od kolorowych stoisk, w razie potrzeby dać sobie po łapach, pamiętać, że walizka już pełna i żadnych zakupów. Może się uda.