Pobudka o nieludzkiej (jak dla Zbyszka) godzinie 05:30. Szybki prysznic, śniadanie i rikszą do portu. Okrętujemy się na speedboat’a. Stateczek ten ma około 20 miejsc siedzących w kabinie (niczym autobus) oraz miejsce dla 6 – 8 osób w „kokpicie”. Zdecydowana większość wybiera kabinę, my część trasy spędzamy w kokpicie fotografując zawzięcie Mekong i brzegi. Rzeka rozlana szeroko, w niektórych miejscach prawie po horyzont. Po drodze mijamy jakieś domostwa, częściowo zalane wodą. Nie wiemy czy to skutek ostatnich powodzi, pory deszczowej czy też stan normalny tych chałupek. Załoga rozdała wszystkim pasażerom „lunch – boxes” – dwa małe banany, jakieś ciasteczko i butelkę wody do picia oraz nasączaną chusteczkę higieniczną. Podczas rejsu załoga rozdaje formularze wizowe, wypełniamy, płacimy po 23 $ (20 wiza + 3 usługa). Zatrzymujemy się dwa razy – raz u wietnamskich celników, drugi raz, po jakichś 2 – milach u kambodżańskich. Wietnamczycy się nami nie zainteresowali, wszystko załatwiał gość z obsługi łódki. U kambodżańczyków posiedzieliśmy sobie dobre pół godziny na brzegu obserwując mundurowych w klapkach, celników załatwiających swoje potrzeby fizjologiczne 30 cm od wc, kury biegające po „placu celnym”. Po czym zaczęto przynosić nam nasze paszporty, z którymi udaliśmy się do stosownych okienek celem otrzymania stu tysięcy mniejszych i większych pieczątek. Około 13:00 dobiliśmy do przystani w Phnom Penh. Tu po krótkim targu bierzemy za 4 $ tuk tuka do hotelu. Po przyjeździe do (jak się później okazuje wypasionego) hotelu (Silver River Hotel – 36 $/noc w pokoju dwuosobowym + śniadanie + WIFI), umawiamy się z naszym tuk-tukowcem na dalsze zwiedzanie z nim Phnom Penh. Przepłacamy? 12 $. Zdążyliśmy zwiedzić srebrną pagodę (6 ¼ $/osobę), gdzie dostąpiliśmy zaszczytu stąpania po podłodze ze srebrnych płytek, rzucić okiem na jadeitowego buddę oraz buddę udekorowanego niezliczoną (jak dla nas) ilością diamentów. O jakiejś lektyce królewskiej, na którą poszło 23 kg złota nie wspomnimy… Sala tronowa niczego sobie – może ciut-ciut za wielka, ale na salon dałoby się przerobić. Co prawda większe wrażenie robi z zewnątrz niż wewnątrz, ale to kwestia gustu. Ogólnie – specyficzny przepych, złoto, srebro, tłum turystów, upał. Ale warto!
Jedziemy dalej do osławionego S-21 – za czasów Pol Pota więzienia, katowni. Chyba porównywalne do Oświęcimia, chociaż stosowane metody wschodnio – azjatyckie wydają się czasami bardziej okrutne i wyrafinowane. Wychodzimy, po obejrzeniu galerii zdjęć pomordowanych, cel, narzędzi tortur i samego niezmienionego miejsca, jacyś przygaszeni.
Następnie wpadamy na chwilę na Phnom Wat – wzgórze ze świątynią. Stąd się wzięło Phnom Penh – reszta w bedekerach. Jeszcze rzut oka na Independence Monument i kierujemy się na bulwary nadrzeczne. Tłumy ludzi, hałas. Jeszcze tylko nowy market (podobno stary russian Market przenoszą ze starej lokalizacji w południowej części miasta, ale to tylko stwierdzenie naszego tuk-tukowca i nie wiemy czy mu wierzyć). Market jak market – nic nadzwyczajnego nie dostrzegliśmy, więc powrót do hotelu. Z obsługą negocjujemy środek transportu do Siem Reap. Wybieramy szybkiego busa za 11 $/osobę. Obsługa hotelu twierdzi, że nie wie lub nie słyszała o Spider Village, czym doprowadziła Zbyszka prawie do łez, bo już zaczynał mlaskać na samą myśl o prażonej w czosnku tarantuli. No cóż, może gdzieś indziej…
Głód wygonił nas kolację kambodżańską. „Kultowa” knajpka z karaoke i masą nieznanego jedzenia. Staramy się wyczaić bardziej znane nazwy angielskie i w rezultacie dostajemy: grillowane kości kurczaka (chyba), kawałek krowy (a może cielęcia, które wisiało na ruszcie obok) z dodatkiem sosu wytwarzającego fetor zdolny odstraszyć wszystkie komary w promieniu 100 metrów, oraz rybę smażoną w głębokim tłuszczu – CAŁĄ, WIELKĄ, SMACZNĄ. Żeby zmieścić ją na półmisku, zwinięto ją prawie w kłębek. Była wyśmienita. Nazwy, niestety nie udało się nam zapamiętać. Reszta, to tylko dodatki – jakieś ichniejsze wodorosty, polorosty oraz korzonki i przyprawy. Wyszliśmy najedzeni (chyba) wspomagając właściciela knajpy kwotą 19 $.