Pobudka zaraz po siódmej rano, chyba wyspani udajemy się na zasłużone śniadanko. Co prawda dostaliśmy grzanki, dżem, wędlinę mocno przypominającą polędwicę sopocką, kawałek omleta i na deser ananasa. Czy to jest tradycyjne śniadania wietnamskie na Cat Ba? Zbyszek się przełamał i coś jednak wrzucił na ruszt. Po chwili odpoczynku zaproszono nas do „cooking class”, gdzie pomimo wakacji rozpoczęliśmy naukę. Przygotowywaliśmy spring – rolls (dla nie wtajemniczonych, to po prostu sajgonki). Poszło nam nad wyraz sprawnie, pierwsze 14 sztuk (łącznie) zrobiliśmy pod czujnym okiem szefowej tutejszej kuchni. Do tych prac zostaliśmy wyposażeni w fartuszki, czepki na włosy oraz jednorazowe rękawiczki foliowe. Co do czystości w kuchni też nie można było mieć żadnych uwag! Spisaliśmy wszystkie składniki, zwłaszcza te, które mogą być niedostępne w Polsce i uzbrojeni w karteczkę z wietnamskimi nazwami będziemy ich szukać na targu w Sajgonie. Zmęczeni pracą, by nie usnąć, udaliśmy się na zasłużoną ca phe nong voi sua dac (kawa, ale jaka!!). Jeszcze tylko szybkie pakowanie bagaży i już pora na lunch. Frytki i sałatkę jarzynową (jak nasza polska, z majonezem) zostawiliśmy w stanie nie naruszonym, natomiast wszelkie owoce morza zniknęły błyskawicznie w naszych żołądkach (jeszcze się zmieściły!). Ostatni rzut oka na pocztę internetową i pora się zbierać. W tym momencie dojechał autobus, z którego wysiadło dwóch białasów, a my zajęliśmy ich miejsca. Dojechaliśmy na przystań, na której wsiedliśmy do speedboat. Pomknęliśmy z szybkością około 50 km/h do Hai Phong, znów przesiadka do w busika, którym dojechaliśmy na lotnisko. Tu musieliśmy rozstać się z naszym przewodnikiem, przesympatycznym Wietnamczykiem, który był cały czas do naszej dyspozycji, opiekował się nami i odpowiadał na wszystkie pytania. Czuliśmy się rozpieszczani. W czasie oczekiwania na samolot Zbyszek dołączył do kręgu Wietnamczyków grających w jakiś rodzaj „zośki”. Szybko się uczył i myślę, że im zaimponował. Kolację zjedliśmy w samolocie, na lotnisku w Sajgonie odebraliśmy nasze bagaże, ale na razie tylko sprawiają nam kłopot. Bardzo wygodnie było przemieszczać się z małymi plecaczkami, szybko pakować, łatwo podjąć decyzję co na siebie założyć, bo nie było dużego wyboru. Zakwaterowaliśmy się w hotelu o 22.00 i szybciutko poszliśmy obejrzeć najbliższą okolicę. Ulica nasza i okoliczne pełne hotelików, a tuż obok spory bazar. Widzieliśmy już pierwsze karaluchy i szczury, ale że po ciemku to nie tak duży szok. Zdjęć znów nie zdążymy załączyć, bo sił i czasu brak, może jutro się uda.