Znów mamy swojego busika, osobistego kierowcę oraz przewodnika na trzy dni. Dojechaliśmy do Mekongu, gdzie przesiedliśmy się na niewielki, ale i tak za duży jak na nasze potrzeby, statek. Pasażerów była tylko nasza trójka i przewodnik. Zeszliśmy na wysepkę na Mekongu, na której zwiedziliśmy małą wytwórnię cukierków kokosowych. Dzisiaj ponownie mieliśmy kontakt z wężami – wewnętrzny przez degustację nalewki z wina ryżowego na kobrach oraz zewnętrzny przez przymiarkę szala z żywego pytona. Wszyscy przeżyliśmy. Ba, kontakt z zimnym, ale nie obślizgłym ciałem pytona w dość ciepły dzień – 34 st.C sprawił niektórym niekłamaną przyjemność! Przejechaliśmy się bryczką, zostaliśmy poczęstowani napojem miodowym i owocami, mniejszą łódką przepłynęliśmy wąska odnogę rzeki – coś a’la spływ Krutynia, tylko brzegi zarośnięte palmami, a woda brunatna. Na obiad zjedliśmy grillowaną słoniową rybę podaną w bardzo efektowny sposób, na drewnianym stojaku oraz inne owoce morza, którymi się zajadamy, kiedy tylko mamy okazję. Wiem, wiem … znów o jedzeniu. No cóż, nie da się inaczej. Po obiedzie powrót na ląd i podróż do Can Tho. Przejechaliśmy przez jeden z najdłuższych mostów – 5 km długości. Can Th to ponad milionowa miejscowość, jesteśmy w centrum miasta, niedaleko nas jest wszystko co interesuje turystów, czyli market, sprzedaż uliczna różnorodnych towarów, od bielizny po jedzenie. Zbyszkowi udało się wypatrzyć sklep zabawkowy gdzie jak słusznie podejrzewał, z pomocą karteczki z zapisaną wczoraj nazwa nabył “zośkę”. W Polsce zostanie trenerem. Zaliczyliśmy wietnamską kawkę, posnuliśmy się nad rzeka i zaczęliśmy myśleć o kolacji. Ponieważ dzisiaj są Zbyszka urodziny (100 lat, 100 lat...), więc to on decydował – oczywiście skromnie nie chciał nic nadzwyczajnego. Trafiliśmy do lokalnej restauracji, zjedliśmy tradycyjny hot pot (kociołek, w którym na stole gotuje się wywar, do którego wrzuca się mnóstwo zielska, krewetki, ośmiornice, wołowinę, a później je się to z makaronem). Na deser, zamiast tortu urodzinowego, była grillowana z chilli … (bardziej wrażliwe osoby prosimy o nie czytanie dalszego ciągu) … mysz polna, a właściwie trzy dorodne sztuki. No cóż, solenizant swoje prawa ma i już. Jeszcze nikt nie popiskuje, więc nie jest chyba źle! A jutro znów świętujemy, bo 20 października jest wietnamski Dzień Kobiet.