Na dzisiaj zaplanowaną mieliśmy wycieczkę po Sajgonie na wespach. Trwała około 5 godzin i polegała na przemieszczaniu się na wespach z jednego ciekawego miejsca do następnego. Każdy z nas miał swojego kierowcę, do naszej trojki na pierwszym postoju w kawiarni dołączył Francuz i Irlandczyk oraz przewodniczka. Po czytanych w Polsce opisach wydawało się, że to może być jeszcze bardziej ekstremalne przeżycie niż przejście przez ulicę. Tymczasem okazało się to niesamowitą frajdą. Poczuliśmy się częścią tej płynącej ulicą rzeki samochodów i motocykli, obserwowaliśmy z ciekawością co Wietnamczycy są w stanie przewieźć na swoich motorach, wcześniej byliśmy pieszymi, teraz z drugiej strony widzieliśmy, że pieszy (nawet na pasach) ma prawo… poczekać aż my przejedziemy ;-) Ronda wcale nie trzeba objeżdżać z prawej strony, z lewej przecież jest bliżej. Gdy my skręcaliśmy w lewo, a samochody przed nami jechały prosto nikt się nie zatrzymywał, a wszyscy w jakiś niewyobrażalnie płynny sposób mijali się bezkolizyjnie. Zatrzymywaliśmy się w jednym z sajgońskich parków, dzielnicy chińskiej, domu pogrzebowym, świątyni, kościele katolickim, na poczcie głównej i położonej obok niej katedrze Notre Dame, przy siedzibie prezydenta, a zakończyliśmy w kawiarni gdzie zjedliśmy na obiad ryż z krewetkami i warzywami ze zdziwieniem patrząc na Irlandczyka jedzącego hamburgera. Po krótkim relaksie spotkaliśmy się z drugim już (po Maćku w Hanoi) przedstawicielem organizatora naszej wycieczki po Wietnamie, biura Polviet - Krzysztofem. Gdyby nie on poruszalibyśmy się jak dzieci we mgle po lokalnym targu i okolicznych sklepach. Podpowiedział nam co warto kupić, za jaką cenę, targując się pomógł ją osiągnąć, a na koniec poradził jak pozbyć się nabytych 13 kg zakupów. Po prostu raz jeszcze udaliśmy się na pocztę gdzie pracownik obejrzał i zapakował wszystkie (poza sosem rybnym dla Miłki i dla nas) zakupy. Pocztą dotrą do kraju. Krzysztof zapewnił nam dodatkową atrakcję, mieliśmy okazję poznać jego przemiłą żonę Wietnamkę – o imieniu Kasia na nasze potrzeby. Kasi dziękujemy za lekcję wietnamskiego i miłe towarzystwo. Zjedliśmy razem kolację w chodnikowej restauracji, bo takie najbardziej tu lubimy. Jedliśmy wyśmienite tofu, pyszną żabę, bardzo delikatnego węgorza, krewetki przygotowane na dwa sposoby. Nie wiem czy wymienię wszystko co jedliśmy, ale w razie czego Zbyszek mnie poprawi robiąc korektę ;-). W drodze do hotelu szukaliśmy “zośki” do gry, w którą Zbyszek wczoraj się bawił. Nie znaleźliśmy, ale Kasia zapisała nam na kartce jej nazwę. Wolimy mieć to na piśmie przy poszukiwaniach, bo źle intonując ten wyraz mogłoby się okazać, że prosimy o ….kibel.
Jutro po śniadaniu wyjazd do delty Mekongu.